Monday, December 28, 2009

POZNAŃ 1956

Jan Czekajewski
Poznań 1956

W czerwcu 1956 roku miałem lat 22. Zbliżały się wakacje 4-tego roku studiów na Wydziale Łączności, Politechniki Wrocławskiej. Zacząłem już pracę w Zakładzie Urządzeń Radiofonicznych Politechniki Wrocławskiej, reperując wilgociomierze do zboża i powodziło mi się nieźle, jak na tamtejsze studenckie warunki. Żołądek miałem pełny, a życie erotyczne ustabilizowane, co było zasługą mej pierwszej dziewczyny Eli. Żyliśmy wtedy wszyscy w zamkniętym kociołku PRL-owskiego socjalizmu, ale już po śmieci Wodza Narodów, Józefa Stalina oddychać był lżej. Targi Poznańskie były oknem na świat zachodniej technologii. Tam tez można było zobaczyć „prawdziwych” Europejczyków pijących Coca-Colę i whisky. Dla mnie i mego kolegi Karola Pelca, z którym wybraliśmy się na te właśnie targi interesowały nowe konstrukcje aparatów elektronicznych wystawiane przez zachodnie firmy. Do Poznania udaliśmy się pociągiem i zatrzymaliśmy się w prywatnym mieszkaniu, które jak sobie przypominam umeblowane było secesyjnie, z wieloma wyblakłymi fotografiami przodków oprawionych w wyrafinowane ramki. Mnie, który wtedy hołdował francuskiej sztuce modern, wielokolorowej i geometrycznej, secesja wydawała mi się zaściankowa. Tym razem jednak ze zdumieniem, zauważyłem że wystrój tego mieszkania mi się podobał. Uczyłem się tolerancji. Następnego dnia 28 czerwca rano udaliśmy się na tereny wystawowe. Po jakimś czasie, po zwiedzeniu kilku pawilonów nagle rozległy się krzyki, że ulicą, przed bramą wejściową na Targi, przechodzą demonstrujący robotnicy. Zachodni biznesmeni pobiegli na ulice i zaczęli fotografować to niespodziewane dla wszystkich zjawisko.
Koło południa ogłoszono, że targi zostaną zamknięte i goście winni opuścić teren targowy. Z Karolem wyszliśmy na ulice i idąc w kierunku centrum Poznania usłyszeliśmy odgłosy strzałów. Nagle tłum pieszych zaczął uciekać a nad głowami świstały kule z karabinów maszynowych. Okazało się, że na ulicy pojawił się czołg, lub czołgi z których strzelano ponad głowami ludzi a także po ścianach domów. Skryliśmy się w bramie domu do momentu, kiedy strzały ustały i zaczęliśmy się zastanawiać co robić dalej. Udaliśmy się na dworzec kolejowy, który okazał się zamknięty i wszystkie pociągi odwołane. W Poznaniu nie mięliśmy ani znajomych ani pieniędzy aby się dłużej zatrzymać. Postanowiliśmy iść w kierunku zamiejskiej szosy wiodącej na Wrocław i tam spróbować podróży auto-stopem. Po drodze zauważyłem młodych ludzi, którzy dopadli idącego milicjanta i zażądali oddania karabinu, którego on się chętnie pozbył.
Przy szosie na Wrocław było już więcej chętnych na jazdę auto-stopem. Żadna z ciężarówek nie chciała, albo bała się zatrzymać. Nie pozostało nic innego jak zastraszyć szofera, że mu wybijemy szybę. Stanąłem na obrzeżu szosy z cegłą w podniesionej ręce dając kierowcom do zrozumienia, co im grozi jak nie przystaną i nie pomogą patriotom w potrzebie. Jedna z ciężarówek się zatrzymała i grupa nasza, około 10 ludzi, umieściła się stojąco, z tylu, na otwartej pace (skrzyni) ciężarówki. Jechaliśmy chyba do godziny 2 czy 3 nad ranem, aż do Trzebnicy. Tam zostaliśmy wysadzeni, gdyż ciężarówka nie jechała dalej. Nie wiedząc co z sobą zrobić udaliśmy się na posterunek milicji (MO) z prośbą o pomoc. Milicjanci którzy nic nie wiedzieli o wypadkach w Poznaniu z zainteresowaniem wysłuchali naszego raportu poczym pomogli nam wsiąść na inna ciężarówkę, tym razem jadącą do Wrocławia. Na rogatkach Wrocławia, zatrzymał ciężarówkę patrol wojskowy z pepeszami gotowymi do strzału. Padł rozkaz, ręce do góry!, wysiadać!. Żołnierze byli bardzo zdenerwowani, gdyż na pewno słyszeli o walkach w Poznaniu i obawiali się ze „poznańscy bandyci” jadą przejmować władzę we Wrocławiu.
Cała nasza grupa była do cna zmarznięta, jako że nikt z nas nie miał ciepłego odzienia na nocną podróż otwartą ciężarówką. Ja wyskoczyłem szybko na ziemie. Karol Pelc, był ubrany w cienki płaszczyk i trzymał ręce w kieszeniach. Na komendę „Ręce do góry” nie był wstanie szybko wyciągnąć rąk z kieszeni, które miał, chyba z zimna, złożone w pięść. Żołnierze mieli podejrzenie, że w kieszeni ma pistolet albo granat. Bałem się, że któryś z żołnierzy pociągnie za cyngiel nas rozwalą na miejscu. Na szczęście Karol z trudnością wyciągnął puste ręce i wszyscy odetchnęli z ulgą, my i żołnierze. Po zrewidowaniu i stwierdzeniu braku broni pozwolono nam jechać do miasta.
Obawiałem się, ze rewolucja antykomunistyczna się zaczęła i obejmie resztę Polski. Obawiałem się także, że będzie „łapanka” na młodych ludzi i wcielenie ich do wojska do walki z „kontrrewolucją”, tak jak to było podobnie w czasie Powstania Styczniowego. Na dodatek miałem powołanie na obóz ćwiczebny Studium Wojskowego z datą 1 lipca i bałem się, że będę zmuszony brać udział w tłumieniu powstania. Dla bezpieczeństwa nie udałem się do domu, ale do mieszkania mej dziewczyny, Eli z prośbą aby mnie przenocowała, co miało inny aspekt ryzyka. Ela mieszkała u jej wujostwa i nie było wiadomym jak ma nocna wizyta będzie przez nich przyjęta. Kiedy zapukałem o godzinie 4 rano do drzwi, otworzyła mi Ela i śpiący twardo wujostwo się nie spostrzegli, kto z nią dzielił łóżko tej pamiętnej nocy. Rano było bezpieczniej, bo wujostwo udali się do pracy.
29 czerwca zorientowałem się, że we Wrocławiu jest spokojnie i rewolucja ogranicza się do Poznania. Także pociąg, którym jechali koledzy ze studium wojskowego do Podjuch, nad Odrą, koło Świnoujścia już odszedł. Tam mięliśmy być ćwiczeni w budowie mostów pontonowych, gdyż zgodnie z logiką wojskową inżynierowie elektronicy winni budować mosty pontonowe a inżynierowie budowlani będą w czasie wojny gwarantować łącznością radiową.
Powstał dodatkowy dylemat, czy mam czekać dalej w ukryciu na rozwój rewolucyjnej sytuacji, czy tez zgłosić się do WKR-u (Wojskowej Komendy Rejonowej) jako zagubiony żołnierz w związku z wypadkami poznańskimi. Mój ojciec uratował się w podobny sposób od śmierci w czasie pierwszej wojny światowej, wysiadając w Kijowie z pociągu w drodze na front, aby napić się herbaty. Pociąg w międzyczasie mu uciekł, ale ojciec natychmiast zgłosił się do żandarmerii jako „zagubiony”. Odczekałem jeszcze jeden dzień i zgłosiłem się do WKR-u gdzie dano mi bilet kolejowy do Podjuch. Podróż wolnym pociągiem z Wrocławia do Świnoujścia i do Podjuch nie zapisała się w mej pamięci niczym szczególnym. Przypominam sobie pierwszą zbiórkę naszej Studenckiej Kompanii, Pułku Saperów w Podjuchach, kiedy rozdawano nam broń. Pomny wskazań mego ojca, doświadczonego dezertera z armii Cara Mikołaja II, ustawiłem się na końcu kolejki. Nie przypominam sobie, czy dawano nam karabiny czy tez już pistolety maszynowe. W każdym razie wiedziałem, że żołnierz ma obowiązek broń czyścić a jest to zajęcie nużące i mijające się z celem, szczególnie w czasie pokoju. Tak jak się spodziewałem, i na co liczyłem, dla mnie na końcu kolejki broni zabrakło. Odetchnąłem z ulgą. Teraz mym następnym zadaniem było znaleźć sposób na ranną pobudkę. Ja nie jestem i nie byłem stworzony do życia rano. Moja inwencja twórcza i waleczność kwitnie po południu i wzmaga się wieczorem,. Ranki są do spania, ale wojsko tego nie rozumie. Jak na razie, nie miałem pomysłu jak zaradzić rannej pobudce. Pan Bóg, albo jakąś Siła Wyższa czuwa jednak nad mym życiorysem, zwanym dzisiaj z łacińska CV.
Następnego dnia, zaspany, stając na końcu szeregu Saperów-Studentów, bez broni, czyli bezbronny, przyjmuję defiladę Głównodowodzącego Pułkownika który wita się z nami Saperami-Studentami, dziarskim okrzykiem: Czołem Studenci! Odpowiedziałem mu gromko zgodnie z regulaminem: „Czołem Obywatelu Pułkowniku!”
Nagle patrzę i oczom swym nie wierze, koło pułkownika kroczy mój kuzyn, Kazik Muskalski, z którym bardzo żeśmy się lubili jako dzieci. Był ode mnie o 4 lata starszy i jakoś do nauki się nie garnął. Na początek próbował swej ręki jaki fryzjer, później zapisał się jako ochotnik do lotnictwa i łatał na Iłach jako strzelec pokładowy. W czasie przepustek z wojska przynosił mi wykradzione z lotnictwa zapalniki do kostek trotylu, którymi chciałem wysadzić zbudowany z kamienia wapiennego kibel czyli sracz w pobliżu mego domu. Budowla ta była solidna, odosobniona, czyli do domu nie przyległa. Kazik nie dostarczył mi wtedy lontu, wiec trotyl razem z zapalnikiem zawinąłem w gazetę i gazetę zapaliłem. Po kilku minutach i braku spodziewanej eksplozji ostrożnie udałem się obejrzeć stanowisko wybuchowe i zauważyłem, że gazeta przedwcześnie zgasła i ogień nie dotarł do zapalnika. Wtedy dostałem olśnienia, że być może ktoś wyżej, z górnego pietra, istota duchowa, zdmuchnął ogień i dała mi wskazówkę aby tych eksperymentów nie powtarzał, jeśli chcę żyć dłużej i zostać inżynierem, kochankiem, groszorobem a nawet Amerykaninem, obywatelem Mocarstwa, któremu inne kraje buty czyszczą.
Tak czy inaczej to był mój Kazik w stopniu porucznika, który pułkownikowi asystował.
Po defiladzie zbliżyłem się do Kazika i ujawniłem nasze oczywiste rodzinne koligacje z Częstochowy. Przy okazji nadmieniłem, że jestem prześladowany przez poranne pobudki. Kazik wyjawił, że jest w Podjuchach grubą szychą (chociaż był smukły), bo jest tu oficerem politycznym i ma więcej do gadania, kto ma wstawać rano, niż sam pułkownik. Kazik również rozumiał, że me kwalifikacje elektronika- łącznościowca są dla armii polskiej ważniejsze niż noszenie cholernie ciężkich belek stalowych stanowiących armaturę członów pontonowych. Nakazał zatem w dziale łączności pułku, że saper-student Czekajewski wraz z podwładnym mu kompanem będą każdego dnia badali funkcjonowanie plecakowych radiostacji na wyposażeniu pułku. Każdego wiec dnia udawaliśmy się do magazynu, skąd odbieraliśmy dwie radiostacje i po wygodnym umiejscowieniu się w przydrożnych rowach, nadawaliśmy do znudzenia te same tajne sygnały, na moje: „Słyszysz mnie?”- „Tak słyszę” odpowiadał mój podwładny. Niestety nazwiska mego podwładnego z tamtego czasu nie pamiętam. Jest nadzieja, że się ujawni, w czasie następnego spotkania absolwentów Politechniki, jeśli mu się nie zmarło. Poczym ucinaliśmy sobie drzemkę do obiadu. Tak mi zeszło 30 dni ćwiczeń jako sapera w miejscowości letniskowej Pułk Saperski Wojska Polskiego w Podjuchach kolo Świnoujścia. Mój kuzyn Kazik Muskalski widocznie zabłysnął w lotnictwie jako strzelec pokładowy i wojsko polsko-sowieckie spostrzegło u niego talent polityczny, chyba z powodu braku wykształcenia. Został wiec oficerem politycznym a później jak się okazało oficerem informacji czyli wojskowego UB. Po przemianach politycznych zapoczątkowanych wypadkami Poznańskimi, Kazik został z wojska zwolniony i pracował jako spawacz w stoczni szczecińskiej, a później jako kierowca autobusu. Kiedy przeszedł na emeryturę stał się człowiekiem głęboko religijnym i antykomunistą. Woził autobusem pracowników stoczni na Jasną Górę do Częstochowy i z komuną nic nie chciał mieć wspólnego. Osobiście widziałem go chyba w latach 70 tych, w Szczecinie, jadąc promem ze Szwecji do Polski. Był bardzo serdeczny i ja także go polubiłem. Przysyłałem mu z Ameryki lekarstwa na wrzód żołądka na który cierpiał od dłuższego czasu. Może to była choroba zawodowa oficerów politycznych i UB-owców, gdyż na nią umarł także inny rodzinny UB-owiec, zięć Kazika. Fakt, że Kazik nie był do głębi złym człowiekiem, potwierdza opowieść naszego kolegi ze studiów Ryszarda Pregla. Otóż Porucznik Kazimierz Muskalski w ramach swych obowiązków oficera politycznego prowadził w Podjuchach także wykłady z historii Ludowego Wojska Polskiego. Ja oczywiście zbyt zajęty testowaniem sprzętu radio-komunikacyjnego nie uczęszczałem na jego wykłady.
Otóż, wedle Pregla, Porucznik Muskalski egzaminował go z historii Pierwszej i Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiego. Obydwie armie się Rysiowi pomyliły i była obawa, że może egzamin oblać. Niemniej Kazik wykazał dużą dolę współczucia socjalistycznego wstawiając Rysiowi zamiast dwói, czwórkę. Nie wiem, czy Kazik zdawał sobie wtedy sprawę, że ratuje karierę polityczną Rysiowi, który dzięki nieskazitelnemu życiorysowi i tej czwórce z Historii LWP, został nie tylko ministrem od Nauki i Techniki w ostatnim rządzie gen. Jaruzelskiego, ale nawet piastował wysokie stanowisko ministerialne w późniejszej, tak zwanej Demokratycznej Polsce Okrągłego Stołu.
Później, już na emeryturze, Kazik często przyjeżdżał do Częstochowy gdzie zatrzymywał się u mej siostry. Zawsze wstawał rano, aby zdążyć na odsłonięcie Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
Widocznie w wojsku nauczyli Kazika rannego wstawania. Często go wspominam i chyba był dobrym człowiekiem w potrzasku diabelnego sowieckiego systemu.

Tuesday, December 22, 2009

KONSULTANT OD ŚWIEŻEGO POWIETRZA

Jan Czekajewski
Jednoaktówka oparta na prawdziwym wydarzeniu.

Dzień zero

Żona: Czy słyszałeś naszego Prezydenta Obamę w TV. Mówił o symulantach dla drobnych groszorobów? To cos dla ciebie.
Tak słyszałem, ale mam wątpliwości. Po tym jak dwadzieścia lat temu nasz Gubernator chciał mój biznes stymulować, to musiałem chodzić do psychiatry.
Kazał mi napisać Plan Pięcioletni i się zobowiązać, że poprawię skład etniczny w naszym Stanie na następne stulecie.
Formularze zajmowały 50 stron. Cyrografy następne 20.

Żona: To co się martwisz? Ty też jesteś etniczna mniejszość. Jak mówisz to ja cię nie rozumiem. Jak piszesz to jeszcze gorzej. Ty przebrzydły mniejszościowcu!

Dzień zero+1

Telefon: Bzz…Bzz…Bzz… Słucham?

Sekretarka: Telefon do Pana, Panie Prezydencie.
Kto dzwoni?

Sekretarka: Mówi że od Prezydenta.
Obamy?

Sekretarka: Nie. Miasta.
Co chce? Ile?

Sekretarka: Nic. Nic o szmalu nie mówił.
Słucham.

Głos: W imieniu Stowarzyszenia Prezydentów Miast Amerykańskich i Prezydenta Naszego Miasta, chciałbym Pana Prezydenta zaprosić na koktajl, obiad i wykład ekonomiczny.
Za ile?

Glos: Darmowo.
Dlaczego?

Głos: Bo Prezydent naszego miasta stymuluje rozwój drobnego biznesu i chciałby wysłuchać opinie miejscowych groszorobów. Będzie także Profesor z Harvardu i będzie uczył jak robić profit (dochód).
Się zastanowię. A gdzie to będzie?

Głos: W Klubie Biznesmenów, Olimpium.
To daleko, chyba w Grecji?

Głos: Nie u nas. W mieście. Kolo Kapitolu.
Nie myli się Pan, może koło Akropolu?

Głos: Nie. W naszym mieście, w bok od Broad Street. Parking darmowy.

Dzień Zero+2

Kochanie chcesz iść na koktajl do Prezydenta Miasta?.

Żona: Koktajl z prezydentem, czyli z Tobą, to ja mogę mieć codziennie.
Kochanie. Mylisz się tym wyjątkowym razem. Prezydent naszego miasta nas zaprasza. Może warto. Może dostaniemy jakiś „stymulus”. Teraz każdy dostaje. Kto pierwszy ten lepszy.

Żona: Viagrę można kupić w aptece a jeszcze taniej przez Internet. Ja widziałam w telewizji że zaViagrę podobno ubezpieczenie zwraca. Potrzebę trzeba dobrze uzasadnić. Mogę notarialnie, jak trzeba.
Kochanie. Mylisz się. Chodzi o szmal, a nie o lekarstwo.

Żona: Jak ci zależy i jest nadzieja na stymulus to pójdę. Kiedy ten koktajl ?
Za tydzień.

Żona: Fajno, czyli OK. Wbije datę w mój iPhone.

Dzień zero + tydzień

Żona: Kochanie już późno. Zbliża się szósta. Musimy się zbierać.
Mnie w krzyżu lamie. Koktajl jest na stojąco. Nie wydołam mieszać się z wykwintnym towarzystwem, całą godzinę na stojąco. Może się załapiemy na obiad i wykład „ Jak zwiększyć dochód, czyli szmal”. Zaczekajmy do siódmej. Do obiadu.

Godzina siódma. Z parkingiem kłopot. Zaparkowałem blisko hydrantu. 50% szansy że mi samochód zakneblują. Może Prezydent miasta mnie wybroni od mandatu. Idę przecież na jago zaproszenie.
Profesor z Harvardu mówi i popiera przeźroczami, że wie jak zarabiać pieniądze, bo się dorobił, już jako student, zakładając „Komputerową Agencję Matrymonialną”.
Książkę o dobrym biznesie będzie rozdawać, za darmo, przy wyjściu.
Profesor mówi, że przedsiębiorca winien najpierw sobie wypłacać szmal a potem innym. Jak nie ma zarobku dla siebie, to znaczy, że taki człowiek powinien pracować na poczcie a nie zajmować się biznesem.

Żona: Dobrze gada, ale gdzie jest Prezydent Miasta, który nas zaprosił? Miał być i przynieść stymulusy.
Prezydent nie mógł przyjść, bo miał śmierć w rodzinie. Dostał za to zaocznie, plastykową tabliczkę z napisem: „Dla przyjaciela drobnego biznesu”.

Żona: Kochanie, wobec tego, czy możesz przynieść mi jeszcze jeden kieliszek wina?
Wino już wyszło. Nie ma go już w barze, nawet za własne pieniądze.

Wychodzimy.
Książkę wzięliśmy przy wyjściu. Tytuł książki: „Dochód nie jest czymś, jest wszystkim!” Filozoficznie. Muszę sobie to zapamiętać. Święta prawda.

Dzień Zero+ 2 Tygodnie

Telefon : Bzz…Bzz…Bzz…… Słucham?

Głos: Ja dzwonię z biura Prezydenta Miasta. Chciałbym aby nasz Konsultant Cię odwiedził i pomógł rozwiązać problemy jakie masz w prowadzeniu twojego biznesu. Kiedy może przyjść?
Kiedykolwiek. Dzisiaj albo wczoraj. Niech zadzwoni 10 minut przed wizytą. Jak będę w biurze to z nim pogadam. Ja nie planuje spotkań na długą metę, bo nie wiem jak długo będę żył.

Godzinę pózniej

Bzzz…. Bzzz , dzwonek do drzwi wejściowych.
Kto tam?

Konsultant: Ja od Prezydenta Miasta.
Niech wejdzie.
Wchodzi Konsultant w średnim wieku z grubym złotym łańcuchem na szyi. Biały na skórze.
Słucham?

Konsultant: Czy podobał Ci się wykład naszego Profesora z Harvardu o dochodach? Jakie masz uwagi?
Wykład mi się podobał. Wina było za mało, nawet za pieniądze.

Konsultant: zapiszę tutaj w notesie: „wina za mało, nawet za pieniądze”.
My możemy rozwinąć Twój interes. Powiększyć dochodowość.
Za ile?

Konsultant: Na początek $500 wpisowego. Później, od kontraktu.
A ja myślałem, ze to Wy, Miasto, macie pomagać finansowo drobnym przedsiębiorcom w ramach stymulusa o którym ciągle słyszę w telewizji.

Konsultant: My nie Miasto. My pomagamy radą. Odplatanie. Oferujemy usługi doradcze 900 amerykańskim firmom.
Jak możecie mi pomóc?

Konsultant: Pomożemy Twojej firmie podnieść dochód .
A po co?

Konsultant: Po to abyś miał więcej pieniędzy.
Ja mam dosyć pieniędzy na drobne wydatki. Nie mogę wydać tych co mam. Żona mi pomaga a i tak ciągle ich przybywa, Nie możemy się wyrobić z wydawaniem. Jakbym miał kochankę to by szło szybciej, ale moja żona nie jest towarzyska. Taka egoistka.
Ponadto, ja nienawidzę podatków. Większy zarobek- większy podatek.
A tak z ciekawości, jak będziecie pomagać mojej firmie?

Konsultant: Przyślemy specjalistę, który będzie Twoim cieniem. Będzie za tobą chodzić i obserwować co robisz i czy Twoje czynności nie są zbędne.
Problem jest, że ja mało przychodzę, a jak jestem to mało chodzę. Jak mnie nie ma, to Specjalista nie będzie miał za kim chodzić. Na dodatek, czym rzadziej przychodzę tym więcej zarabiam. Chyba w firmie przeszkadzam. Wiem o tym, ale lubię przychodzić. Gdzieś rano wypada iść.

Konsultant: Pomożemy Ci podnieść Twój „credit rating” ( współczynnik zdolności kredytowej, używany przez banki przy udzielaniu pożyczki)
Ja nie mam „credit rating”.

Konsultant: A dlaczego nie masz „credit rating”?
Bo nigdy nie miałem pożyczki.

Konsultant: Nie lubisz pożyczać?
Pożyczki lubię, tylko oddawać nie lubię.. Teraz jest lepiej, bo się podobno zmieniło i oddawać nie trzeba.
Ponadto jak się ma wysoki kredyt ranking wtedy wszyscy wiedzą, że jestem bogaty. Niebezpiecznie. Mogą mnie obrabować, albo podąć do sądu, co jeszcze gorsze.

Konsultant: O co mogą cię podąć do sadu?
Np. o ksenofobie, że mam uprzedzenie w stosunku do białych ludzi ze złotymi łańcuchami na szyi.

Konsultant: My także możemy Ci obniżyć „cretit rating”.
To się nie uda. Nie ma niższych współczynników niż zero.
Ja mam właśnie optymalne zero.


Konsultant: Jak Ci się to udało?
Nigdy nie pożyczałem pieniędzy.
Niech Pan powie swemu bosowi, że ja mogę być dla niego konsultantem, jak zrobić cos z niczego i obniżyć dochód. Na razie to Panu opowiem historię mego emigracyjnego życia.

Konsultant: Panie, ja już musze iść. Opowie mi Pan resztę później.
Niech Pan zostanie. Tak milo się z Panem konsultuje. Zajmie to chyba trochę, czasu. Niech Pan siada. Zrobię kawy, albo wyskoczymy na piwo.
Opowiem Panu co robiłem od 40- tu lat, dzień po dniu, rok po roku. Za darmo! Bez wpisowego.

Konsultant: Muszę iść. Mam inne zobowiązania konsultacyjne.
Czy się jeszcze kiedyś zobaczymy?

Konsultant: Nie przypuszczam
Do widzenia. Miło się z Panem konsultowało.

Tyle go widziałem. Miły człowiek, gdyby nie ten złoty łańcuch. Zapracowany. Mówił, że ma żonę i dzieci w Nowym Jorku. Mało ich widzi. Ciągle konsultuje w terenie.

Kiedy wychodził wyglądał na przygnębionego. Ciekaw jestem dlaczego? Przecież chciałem go nauczyć jak się robi biznes. Nie był widocznie zainteresowany. Chyba powinien pracować na poczcie.

Monday, December 21, 2009

RUMUŃSKI NOBLISTA

I znowu te przeklęte nocne mary. Tym razem w dzień mych urodzin. Dawniej, 50 lat temu, jak się przejadłem sałatką śledziową na dworcu w Koluszkach to miałem sny erotyczne. Dzisiaj jak zjem taką samą sałatkę w Ameryce, to mi się śnią problemy globalne.
Może kiedyś, w Koluszkach, śledzie w sałatce były bałtyckie?
Tym razem śniło mi się o Laureatach.
Współuczestnikami mego snu byli: Laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Prezydent Obama i niemniej wybitnym Redaktor Adaś, Laureat Rumuńskiej Nagrody Szermierza Demokracji w Europie Wschodniej (Nagrody Porównywalnej z Noblem), Jako dziennikarz czasopism: „Tu” i „Tam” a nawet „Siam”, które redaguję sennie pod pseudonimem Johnek de Kapusta, poprosiłem o komentarze tych dwu Dostojnych Noblistów co myślą na interesujące nas globalne tematy.

Panie RedaktorzeAdasiu, pozwoliłem sobie na ten wywiad,
zaprosić także innego Laureata, tym razem Nagrody Nobla, Prezydenta Obamę. Czy ma Pan cos temu przeciwko?

Zasadniczo się zgadzam, ale mam drobną prośbę, aby Pan posadził Prezydenta Obama za mną, aby mnie nie zasłaniał, a także proszę o drobne wyciszenie jego mikrofonu, żeby mnie nie przekrzykiwał.
Chciałbym także, aby poświecił Pan trochę więcej czasu na moje odpowiedzi, jako że Prezydent Obama ma wiele innych możliwości prezentowania swych opinii, a ja jedynie w mej skromnej „Gazecie”.

Panie Laureacie, w swej wypowiedzi, podczas odbierania prestiżowej rumuńskiej nagrody w NY ufundowanej ku czci rumuńskiego szermierza o demokrację, imienia Ceaucescu, wspomniał Pan, że walczy Pan w Polsce z „antykomunistycznym stalinizmem”. No i że Pana przeciwnikiem jest w tej walce znany stalinista, niejaki Ksiądz Grzybek?

Myli się Pan. Widocznie ma Pan informacje z gadzinówki zwanej radiem „M”. Nagroda, którą mi przyznano jest imienia pewnego Rumuna który walczył o demokrację w Europie Wschodniej. Ten bohater na pewno nie nazywał się Ceaucescu. Dokładnie jego nazwiska nie pamiętam. Od nawału tych nagród mąci mi się już w głowie. Jeśli nie jest Pan pewny co do tej nagrody, to proszę sprawdzić w Internecie. Tam wszystkie me nagrody są wyszczególnione na portalu mojej „Gazety”.


Panie Laureacie, jak to jest, że rumuńską nagrodę odbiera Pan w Nowym Jorku?
Czy uroczystość nie powinna odbywać się w Bukareszcie?

Uroczystość odbywała się tam, gdzie jest Fundacja. Czy Pan nie zauważył, ze to nie jest osoba prywatna, tylko Fundacja, a Fundacja to znaczy Fundusz, czyli po polsku Szmal.

Panie Laureacie, znaczy to, że na Demokracji można się dorobić Fundacji, czyli Funduszu, czyli Szmalu. Czy te nagrody są opodatkowane?

W dobrym towarzystwie nie mówi się o podatkach. Jeśli chodzi o szmal to zawsze do pierwszego mi starcza. Wróćmy jednak do religijnego stalinizmu i Księdza Grzybka, którego raczej winien Pan nazywać Muchomorkiem Sromotnikowym. Ten Grzybek zatruwa mi życie. Dostaję po prostu psychicznej grzybicy.

Dziwie się Pańskiej reakcji, Panie Adasiu. Pan jako Laureat Wielu Nagród za Szerzenie Tolerancji, jest Pan tak mało tolerancyjny w stosunku do Sługi Bożego, Księdza Grzybka?
Czyżby to nie zawodowa zazdrość? Pan Redaktor i ksiądz Grzybek obydwaj działacie w tak zwanych mediach. Ksiądz Grzybek ma swe sukcesy z Radiem „M” i Telewizją „T”. Może chodzi o szmal?

Panie Kapusta, ja szmalu to mam powyżej uszu. Co przyjadę do Nowego Jorku to mi jakąś nagrodę wtryniają. Zaliczyłem ich chyba 30. Doktoratów też mam, chyba, 4. Oczywiście honorowe.
Na nerwy mi działa ten Grzybek, bo jak mi donoszą, 50% Polaków słucha jego radia, a mogliby czytać moją „Gazetę”. Moja ambicją jest aby 99.9% Polaków czytało moją Gazetę, no z wyjątkiem analfabetów. Podobno ksiądz Grzybek stworzył jakąś organizację terrorystyczną, „Moherowe Berety”. Donoszą mi, że w Puszczy Kampinoskiej one ćwiczą atak na wartości europejskie. Ja wnioskuję aby ich wciągnęli w USA i Brukseli na listę terrorystycznych organizacji, takich jak Hezbollah i Hamas. Ja jestem za wolnością, ale wolność nie może być rozpasana, aby każdy gadał co chce.

Przepraszam, Panie Adasiu, ale musze Panu przerwać. Wrócimy jeszcze do tego interesującego tematu. Chcę na razie wykorzystać okazję, aby się dowiedzieć coś od Prezydenta Obama, który właśnie dołączył do naszej grupy. Chciałbym mu zadąć kilka pytań dotyczących jego nagrody Pokojowej Nagrody Nobla.

Panie Prezydencie, czy Pokojową Nagrodę Nobla położy Pan pod Choinkę?
Medal położę, ale pieniądze to będę trzymał w sejfie i wymienię na złoto przy najbliższej okazji. Wie Pan, mnie odwiedzają rożni ludzie, także z zagranicy i nie chciałbym stwarzać pokusy i afery, gdyby pieniądze ktoś zwinął.
Nikogo nie podejrzewam, ale wiele krajów wpadło, na naszą modłę, w kryzys. Są to ludzie zdesperowani. Podobno nawet bankierom z Golden Sachs na chleb z kawiorem nie starcza.

Po co złoto? Dlaczego Pan Prezydent nie będzie trzymał nagrody Nobla w dolarach?

Jakoś mam złe przeczucie. Mój Beniek, ten od drukowania naszej forsy, mówił mi, że dolar jest bezpieczny, ale jak to mówił to miał jakiś nerwowy tik.

Panie Prezydencie, jak Pan godzi Pokojową Nagrodę Nobla z Pańską decyzją wysłania dodatkowych żołnierzy na wojnę w Afganistanie.

Mister, Kapusta, ja jestem Chrześcijaninem, chociaż niektórzy to kwestionują, i w moim kościele przy pewnych okazjach, zdaje się pogrzebach, Pastor mówi:„Spoczywaj Bracie w Pokoju”. Ta nagroda pasuje jak ulał do mych religijnych zasad i decyzji zaprowadzenia pokoju w Afganistanie. Jak Pan wie, są różne pokoje na świecie. Są pokoje tymczasowe, które kończą się wojną i są pokoje stałe, permanentne. Ja chcę aby pokój był wieczny i ja im to załatwię. Świeć Panie nad ich duszą. Niech im Pan Bóg Da Wieczny Odpoczynek!

Panie Prezydencie, wierze w Pańskie pokojowe intencje, ale ile ten wieczny pokój będzie kosztować i kto ten rachunek zapłaci?

Oczywiście zapłacą Chińczycy, tak jak zapłacili za Pańskie adidasy, Pański płaski telewizor i stymulusy dla bankierów na Wall Street..

A jak nie zapłacą, to co wtedy?

Sprzedamy im nasze nieruchomości.

Jakie Pan Prezydent ma na myśli? Most Brookliński?

Na początek sprzedamy im Taiwan. Nie wiem dlaczego, ale Chińczycy się na Tajwan bardzo napalają. Polacy się na pewno dołożą, bo maja w stosunku do nas stary dług wdzięczności za 13-ty punkt deklaracji Prezydenta Willsona z roku 1918. Jak mi mówi mój Rom, bez tego punktu Polska by była zerem na mapie. Rom się na Polsce zna, bo się urodził w stolicy Polski, Chicago.

Panie Laureacie Adasiu, a jakie jest Pana zdanie o groźbie ocieplenia przez wzrost CO2 w atmosferze.

Ja się zgadzam, że z ocipianiem trzeba walczyć. Ludzie winni budować światową demokrację z werwą i zapałem, jak kiedyś my, Czerwoni Harcerze, Walterowcy, budowaliśmy Polskę Ludową, a nie siedzieć ocipiali. Co innego ludzie starsi, co maja Cajmera. Im należy pofolgować.

Panie Laureacie Adasiu, wydaje mi się, że Pan się przesłyszał. Ja się pytałem, co Pan myśli o ocieplaniu a nie o ocipianiu. Jeśli chodzi o chorobę powodującą zanik pamięci, to nazywa się ona chorobą Altzhaimera, a nie Cajmera.

Panie Kapusta, zgadza się, już sobie przypominam, że Cajmer to ten co grał fajne kawałki do tańca w Polskim Radiu w Katowicach i wyemigrował w 1968 roku do Izraela. Mówiło się wtedy, „Grasz bracie jak Cajmer po północy”. Nie wiedziałem, że on był także naukowcem od starczego ocipiania.

Panie Adasiu, może Pan wyjaśni jak Pan potrafi pogodzić swój nałóg palenia papierosów, który powoduje zawyżenie CO2 w ziemskiej atmosferze, z walką o czyste powietrze i z ociepleniem.

Jeśli Prezydent potrafi pogodzić pokój z wojną, to pogodzenie fajczenia z klimatem, to dla mnie pestka.

Jeszcze jedno pytanie, raczej niedyskretne. Panie Laureacie, nie jest dla nikogo tajemnicą, że Pan czasami się jąka. Skąd się to bierze?

Jak byłem dzieckiem to się nie jąkałem. Dopiero jak dorosłem i własnoręcznie obaliłem komunizm to zdałem sobie sprawę, że jestem geniuszem. Wtedy zacząłem się jąkać. Przy zderzeniu dwu genialnych myśli w mej głowie powstaje zająkniecie. Nazywa się to naukowo: „konfliktem genialnych koincydencji”.

Panie Adasiu, cieszę się, że jest Pan ze mną taki szczery. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Ja tez mam problemy z genialnością. Kiedyś mnie z tego leczyli, elektrowstrząsami. A Pan? Czy poddał się Pan terapii?

Na terapię nie miałem czasu, bo cały czas poświęciłem walce z ksenofobią.

Panie Adasiu, Prosiłbym jeszcze o wyjaśnienie kilku Pańskich słów, że w Polsce tworzy się atmosferę anty-ukraińską. Czy może być Pan bardziej precyzyjny, kto taką anty-ukraińską atmosferę stwarza?

Czy jechał Pan kiedyś samochodem z Warszawy do Katowic szosą zwaną „Gierkówka”?

Tak jechałem.

Czy Pan zauważył, zaraz za Radomskiem, urodziwe dziewczęta, rzucające uśmiechy zmęczonym długą drogą, kierowcom TIR-ów? Podobno wiele z nich to Ukrainki. Otóż te moherowe terrorystki, od księdza Grzybka, utrudniają im społeczną działalność. Zimą zmuszają je do zakładania ciepłych majtek. Wykrętnie tłumaczą to chrześcijańskim miłosierdziem. Moja „Gazeta” poruszy tą sprawę z Milicją Drogową.

Jaki z tego wniosek?

Panie Kapusta, czy to co powiedziałem o TIR-ówkach nie jest najlepszy przykład anty -ukraińskiej działalności pewnych ekstremalnych kół w kościele katolickim, sterowanych przez stalinistę, księdza Grzybka?

Rzeczywiście, Pan Redaktor ma rację. Nie pomyślałem.

Panie Kapusta, Pan nie pomyślał, a „Myślenie ma także wielką przeszłość, przyszłość a nawet teraźniejszość”, szczególnie w Polsce, jak kiedyś odkrył to mój przyjaciel, zmarły niedawno, słynny filozof, Profesor Kołakowski.. Winien dostać za to Nobla, ale mu się zmarło.

No to chyba na tym ten interesujący wywiad zakończymy. Pan Redaktor Adaś pewno także się spieszy do odebrania następnej nagrody za walkę z „Rozpasaną Fanaberią”. A ja też muszę się trochę przespać.

Życzę Panom Okolicznościowego Do Siego Nowego Roku!

Wywiad przeprowadził Johnek de Kapusta
Redaktor czasopism globalnych: „Tu”, „Tam” i „Siam”

Thursday, December 10, 2009

Posłanie Swietego Mikołaja o Afganistanie

Obudziłem się dzisiaj, to znaczy 6 tego grudnia, w Dzień Świętego Mikołaja, mając świeżo w pamięci proroczy sen. Nagle zrozumiałem, że bezwiednie stałem się posłannikiem wielkich idei. Oczywiście nie na miarę Mojżesza, ale prawie. Odniosłem wrażenie, że ten sen był zainicjowany przez samego Świętego Mikołaja.
Natychmiast się zerwałem z łóżka i pośpieszyłem opisać me senne spotkanie z Redaktorem poczytnej w Polsce Gazety. Imię jego zapamiętałem, gdyż było podobne do imienia mego brata, Adasia.

Panie Janie, zwrócił się do mnie Redaktor Adaś, z lekka się jąkając, chyba w zetknięciu z moją dominującą osobowością.
Na początek, pozwólmy sobie ustalić jak Pana, Panie Janie, będę tytułował, jako że jest Pan człowiekiem Polsko -Amerykańskiego Renesansu, Badylarz, Groszorób, Naukowiec, Publicysta a nawet Kochanek, a na firmowej wizytówce ma Pan napisane: „President’.

Panie Redaktorze, co do tytułu Kochanek, aczkolwiek odpowiedni w swoim czasie, ostatnio go zaniechałem, od czasu jak nawalił mi kręgosłup i nie mogę się szarmancko schylać aby całować dłonie Pięknych Pań.
Także, Panie Redaktorze, wypraszam sobie nazywanie mnie badylarzem, gdyż w badylami nigdy nie handlowałem, chociaż rzodkiewki i szczypiorek w doniczce, na balkonie, owszem, hoduję. Niech mi Pan mówi, po prostu Janek.

Panie Janku, donoszą mi, że ma Pan jasne zdanie na temat polityki amerykańskiej i ostatnich wypowiedzi Pańskiego Prezydenta Obamy na temat wojny w Afganistanie, Bezrobocia i Stymulowania Drobnego Biznesu.

Panie Redaktorze, proszę mi wyjaśnić kto komu i na kogo donosi? Bo ja z drugą żoną rozwiodłem się z powodu donosów.

Panie Janku, czy żona na Pana donosiła?

Wręcz przeciwnie. Ktoś jej doniósł, że mam na boku inną dziewczynę z większym biustem.
To było po prostu potworne.

Wspomniał Pan, że to było potworne. Co było potworne? Ten biust?

Panie Redaktorze, dziwię się, że Pan jako człowiek żonaty nie może zrozumieć prostej rzeczy. Potworne było, że ktoś mej żonie o tym biuście doniósł.
Od tamtego czasu jestem głęboko zbulwersowany brakiem zasad moralnych w polskim społeczeństwie. Donosiciel na donosicielu. Trzeba ich wszystkich zlustrować!

Panie Janku. Co do powszechnej lustracji to się nie zgadzam. Lustra są konieczne, ale jedynie we właściwym miejscu i do właściwych celów, np. w toalecie, czyli po polsku, sraczu, do lustracji swego oblicza. W lustrze można na przykład zidentyfikować „zajob” albo „trądzik” na nosie. Trzeba taki zajob wycisnąć, a potem zdezynfekować. Najlepiej alkoholem.

Proszę o następne pytanie.

Panie Janku, wspomniał Pan, że jest Pan także „Publicystą”. Gdzie Pan publikuje?

Panie Redaktorze, publikuję i Tu i Tam.

Panie Janku, nie znam takiego czasopisma. Czy to są dwa dzienniki, jeden o nazwie TU a drugi TAM? Krajowe, czy emigracyjne?

Są raczej globalne i jest ich więcej, bo publikuje także w „Siam”.

Czyli publikuje Pan w czasopismach Tu, Tam i Siam?

Zgadza się.

Zadam Panu pewne kłopotliwe pytanie, na które może Pan nie odpowiedzieć.

Proszę bardzo, Panie Redaktorze.

Cze te czasopisma są „anty” „czy pro”?

Wydaje mi się, że są „anty-anty”.

To świetnie. O to mi właśnie chodziło. Nie będę miał kłopotów z publikowaniem wywiadu z Panem w naszej Gazecie.

Panie Janku, co Pan myśli o wojnie w Iraku i Afganistanie?

Panie Redaktorze, my Prezydenci, to znaczy ja, Prezydent Wałęsa i Prezydent Obama mamy na ten temat to samo zdanie. Jesteśmy wszyscy za, a nawet przeciw.

Dziękuję za klarowne i lakoniczne wyjaśnienie. To będzie przemawiało do czytelników mej Gazety.

Panie Janku, czy wygramy tę wojnę w Afganistanie? Mówię „my”, bo bez nas, Polaków, Ameryka by na pewno te dwie wojny , w Afganistanie i Iraku, sromotnie przegrała.

Dobrze to Pan Redaktor określił, „sromotnie”. Bo „bez sromu nie byłoby z kim i komu”, pozwolę sobie poetycko zażartować.

Ale z Pana dowcipniś. Czy Pan studiował kiedyś ginekologię towarzyską?

A Panu, Panie Redaktorze, też nic w dziedzinie humoru nie brakuje. Jak czytam Pańską Gazetę, to obawiam się , że pęknę ze śmiechu i się posiusiam w portki.

Pan, Panie Janku jest jedynym, który uważa naszą opiniotwórczą gazetę za żart. Polacy w Polsce ją gremialnie kupują i wierzą jak w Biblię.

Jeśli to prawda, co Pan Redaktor mówi, to Pan potwierdza moje podejrzenie, że Polska to kraj głęboko wierzących obywateli.

Panie Janku, powróćmy jednak do głównego tematu. Jaką radę miałby Pan dla Prezydenta Obama i Polski, abyśmy szybko wygrali wojnę w Afganistanie?

Przede wszystkim wygrywać winniśmy nie za szybko, bo bezrobocie u nas duże. Nie ma gdzie zatrudnić powracających żołnierzy, chyba w Chinach, bo tam są nasze fabryki. Na razie, niech sobie chłopaki w Afganistanie pooddychają czystym, górskim powietrzem.

A po zatem? Co Pan radzi?

Zgadzam się z moim Prezydentem co do wysłania 30-tu tysięcy dodatkowych żołnierzy, pod warunkiem że będą to same dziewczyny . Należy zwiększyć procent dziewczyn w armii, aby chłopaki mieli w czym wybierać. Inaczej, żołnierze myślą tylko o dupie Maryni, zamiast niwelować ten Terror, który nam zagraża.

Panie Janku, dlaczego Pan mówi o Maryni? Przecież kobiety w Ameryce maja setki innych imion, np. Lucy, Mary etc.

To taka metafora, bo kiedy żyłem w Polsce to mi mówiono, że ciągle myślę o dupie Maryni. O Maryni, prawdę mówiąc nigdy nie myślałem. Daję Panu ZMP-owskie słowo honoru.
Maryni nie znałem.

Czy Pan ma jeszcze jakąś dodatkową radę na zwycięstwo?

Trzeba obniżyć ceny whisky i wódki, oraz przekonać Polaków i Amerykanów, że patriotycznie lepiej jest być alkoholikiem niż narkomanem. Amerykanie ćpając narkotyki finansują terrorystów w Afganistanie, którzy je produkują. Natomiast pijąc wódkę i Whisky popieramy miejscowe rolnictwo i gorzelnictwo.

Święta prawda. Pan jest dla nas fontanną rad potrzebnych dla wygrania Wojny z Terrorem o Pokój i Demokrację.

Panie Redaktorze, proszę nie przesadzać, ja nie mam aż takich wielkich ambicji, ale jeśli Pańska Gazeta zaproponuje mnie do Pokojowej Nagrody Nobla to chętnie ją przyjmę, a nawet odpalę Panu 10% prowizji za fatygę.

Co jeszcze mógłby Pan dodać, do swych wyważonych rad?

Wojny w Afganistanie nie wygramy z powodów kulturowych. Oni nie rozumieją, że my mamy wyższa kulturę i jeśli chcemy wygrać to musimy się z nimi zlać.

Co Pan Prezydent ma na myśli pod terminem, „zlać”?

Nie chodzi mi tutaj o wulgarne określenie oddania moczu w pieluszkę, ale o zintegrowanie kulturowe.
Na początek wszyscy żołnierze winni mieć zamiast hełmów turbany w jakie ubierają się mężczyźni ze szczepu Pasztunów. W wypadku braku właściwych turbanów, wystarczą ręczniki.
Trzeba zabronić żołnierzom mówić po angielsku do czasu, kiedy nauczą się miejscowego narzecza. W międzyczasie żołnierze winni udawać, że stracili mowę i posługiwać się gestami.
Polacy tez nie gęsi i swoje gesty mają.

Panie Janku, z tego ci Pan mówi, widzę, że wojnę mamy wygraną, pod warunkiem, że Prezydent Obama i Pentagon zastosują się do Pańskich rad. Nieprawda?

No cóż, moje możliwości kończą się na radach. Od ich zastosowania mamy wybranego demokratycznie Prezydenta.

Co Pan myśli o rosnącym bezrobociu i jak temu zaradzić?

Panie Redaktorze, bezrobocie nie jest, samo w sobie takie złe, jeśli się weźmie pod uwagę, że człowiek nie zajęty monotonną pracą ma dużo czasu do medytacji nad sensem swego istnienia. W konsekwencji bezrobocia będziemy mieli duchowo uszlachetnione społeczeństwo. To też się na dłuższą metę liczy.

Panie, Janku, jako drobny badylarz, przepraszam, przemysłowiec, co Pan myśli o planie Prezydenta Obama dotyczącym ułatwieniu kredytów dla małych przedsiębiorstw?

Panie Redaktorze, w tej dziedzinie, także się zgadzam z moim Prezydentem. My w Ameryce od dawna dostawaliśmy bez żadnego kłopotu karty kredytowe. Czasami karty były wysyłane na adres i imię zwierząt domowych, psów i kotów. Były w tej dziedzinie duże ułatwienia ale także i braki.

Jakie braki ma Pan na myśli?

Istniejący, wadliwy system kredytowy wymaga, aby pożyczki były kiedyś zwrócone.
To trzeba usunąć! Wymazać! Zabronić! Trzeba tłustym dużym drukiem na formularzach o kredyt wyjaśnić obywatelom, że kredyt jest bezzwrotny i nie oprocentowany.
Kredyty Zwrotne powodują napięcia psychiczne u tych którzy je zaciągnęli. Niektórzy kończą w szpitalach psychiatrycznych. A czasami kredyty prowadzą do chronicznej bezsenności albo co gorsza do utraty płaskich telewizorów. Czy Pan Redaktor wyobraża sobie dzisiaj życie bez płaskiego, cyfrowego telewizora? Straszne!

Dziękuje Panu za ciekawą rozmowę. My w Polsce tak mało wiemy co Amerykanie myślą o polityce Prezydenta Obama. Rozmowa z Panem otworzy oczy naszym czytelnikom na całą skomplikowaną sytuację w kraju naszego partnera i sojusznika.
Ja, ze swojej strony, postaram się przekazać Pańskie sugestie polskiemu Ministrowi Spraw Zagranicznych, gdyż Pańskie rady odnoszą się także do roli Polski jako Przedmurza Wolności i Demokracji w Afganistanie. On tam kiedyś był, z Talibami jest „na ty” i na pewno się z Panem zgadza.

Milo mi było z Panem rozmawiać . Dziękuję Panu, Panie Adasiu.
 
/* Google Analytics Script */