Thursday, October 31, 2019

ZAGRANICZNY KORESPONDENT


Jan Czekajewski
Zagraniczny Korespondent
Czytając wspomnienia uciekinierów z PRL-u którzy ryzykowali  życiem swoim i swoich najbliższych, porywając samolot LOT-u do Berlina Zachodniego, moja „ucieczka” w niczym nie przypomina tego rodzaju „bohaterstwa”.  Moje rozstanie z socjalistyczną rzeczywistością, zaczęło się dużo wcześniej jeszcze w okresie studenckim w roku 1953. Miałem wtedy lat 19  i wysłano mnie, jako studenta Politechniki Wrocławskiej  na praktykę w fabryce odbiorników radiowych imienia Kasprzaka mieszczących się w Warszawie na Woli. Ponieważ w tej fabryce nie bardzo wiedzieli co nami, studentami zrobić postawiono mnie do pracy na wydziale mechanicznym, przy półautomatycznej maszynie zwanej „rewolwerówką”, która robiła małe śrubki kalibru M3, gdzie M znaczyło,  że wkręt ten jest określony w numeracji metrycznej, a liczba 3 znaczyła jego długość, czyli 3 milimetry. Był to wkręt stosowany powszechnie w elektronice, jako, że wtedy większość elektronicznych  części była mechanicznie przykręcana takimi właśnie śrubkami do metalowej podstawy, nazywanej „szasis”. Praca na rewolwerówce była nudna, jako że maszyna automatycznie robiła wszystkie czynności potrzebne do wykonania śrubki M3. Kika takich maszyn pracowało równolegle, wszystkie robiące śrubki M3. Po kilku dniach takiej nudnej pracy zapytałem majstra nadzorującego wydział mechaniczny, dlaczego fabryka radiowa trudni się produkcją śrubek M3, które chyba można zakupić w wyspecjalizowanej fabryce śrub i śrubek. Majster powiedział, że takie rozwiązanie nie jest możliwe, jako że fabryka śrub i  śrubek woli produkować śruby dużej wagi a nie maleńkie śrubki M3. Jest to wynikiem centralnego, socjalistycznego planu, który wyznaczył obowiązek wykonania określonej wagi, kilogramów śrub rocznie nie wdając się w ich różnorodność.  Wtedy to zrozumiałem, że systemu ekonomicznego PRL własnoręcznie nie zmienię i podświadomie zakiełkowała u mnie wtedy złowroga antykomunistyczna myśl   o emigracji, aczkolwiek jeszcze nie wiedziałem dokąd i kiedy. Tyle o przyczynach mojej niechęci do systemu socjalistycznego. Po prostu ja i system komunistyczny nie pasowaliśmy do siebie, czyli podobnie jak nie pasuje „garbaty do płaskiej ściany”. Można by powiedzieć, że cechował mnie wrodzony „garb anty-socjalizmu”.  W międzyczasie minęło lat chyba 10. Skończyłem studia na Politechnice Wrocławskiej i nauczyłem się języka angielskiego. Napisałem kilka artykułów naukowych i dostałem zaproszenie do pracy z Uniwersytetu w Uppsali, Szwecja, gdzie już rok wcześniej ceniono mnie jako elektronika, specjalistę od konstrukcji przyrządów naukowych. Poniżej opiszę, jak w owych czasach lat 60-tych, wyglądały trudności z otrzymaniem paszportu zagranicznego.

Moja ucieczka z PRLu.

Właściwie uciekałem z PRL-u trzy razy. Dwa razy wracałem do Polski starając się przystosować mój garb anty-socjalizmu do realizmu PRL, ale za trzecim razem PRL obraził mnie na dobre odmawiając przedłużenia mego paszportu i poprosiłem o azyl w Szwecji. Zaczem się to jednak stało, zostałem zagranicznym korespondentem partyjnej gazety wydawanej w Lublinie pod nazwa „Sztandar Ludu”.  Sponsorem mojego drugiego wyjazdu do Szwecji, był prof. Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej, Włodzimierz Żuk, który był moim szefem w Instytucie Fizyki UMCS. Jemu też wzmiankowałem, że jego pomoc w moim wyjeździe do Uppsali, będzie doceniona przez dyrekcję Instytutu Fizyki z którym on sam utrzymywał dobre stosunki naukowe.
Moje podanie o wyjazd, na szwedzkie stypendium do Uniwersytetu w Uppsali wysłano drogą służbową do Ministerstwa Szkół Wyższych w Warszawie, które to ministerstwo miało wystawić mi paszport.  Pospieszyłem więc do Warszawy, gdzie w Ministerstwie przy ul. Miodowej mieściło się biuro paszportowe dla „naukowców” takich jak ja.

 Zbieg okoliczności  czyli wartość wymienna  trójkolorowego długopisu

Każdego dnia odwiedzałem Ministerstwo pytając się, czy paszport dla mnie jest już gotowy. W międzyczasie dowiedziałem się od kolegi z Lublina, że Ludowa Armia, czyli Wojsko Polskie zaprzyjaźnione z Armią Czerwoną ZSSR  jest zainteresowane moją rekrutacją i że Instytut Fizyki odwiedza często sierżant z WKR (Wojskowa Komenda Rejonowa) pytając się gdzie przebywam, i kiedy wracam gdyż on ma mi doręczyć bardzo ważne rekrutujące mnie dokumenty.  Minęły już dwa tygodnie i w Ministrostwie mi powiadano, że moja sprawa jest ciągle rozpatrywana przez „odnośne władze” i trzeba dalej czekać. Z biegiem czasu moja osoba stała się częścią krajobrazu ministerstwa. Jednego dnia spacerując po długim korytarzu wykładanym czerwonym dywanem natknąłem się na znajomą mi osobę, kolegę Soszyńskiego, kiedyś pracującego w Studenckim Biurze Podróży a kilka lat wcześniej, jeszcze jako student jechałem z jego narzeczoną, dzisiaj już chyba żoną,  na kopanie kartofli w Anglii.  Okazuje się, że Soszyński teraz awansował, bo teraz pracuje w tymże ministerstwie i to nawet w wydziale Podróży Zagranicznych, odpowiedzialnego  za wydanie mojego paszportu. Podzieliłem się z Soszyńskim moją frustracją na długą zwłokę w tej procedurze. Soszyński powiedział, że on to sprawdzi osobiście i kazał mi poczekać kilka minut, po których  wrócił z hiobową wieścią, że z wyjazdem do Szwecji mogę się pożegnać, gdyż osobiście Vice-Minister Szkół Wyższych, towarzyszka Krasowska napisała na mojej teczce personalnej: „Wyjazd odrzucić z powodu zaproszenia imiennego”. Widocznie towarzyszka Krasowska  czuła się urażoną, że Uniwersytet w Uppsali zaprosił mnie indywidualnie, a nie przekazał moje „stypendium” do decyzji Ministerstwa Szkół Wyższych w Warszawie, gdzie na pewno miała ona innych, lepszych niż ja, partyjnych kandydatów na stypendystów. Blady strach był widoczny na moim obliczu, gdyż kolega Soszyński uspokoił mnie, że nic nie jest stracone, gdyż on wie, jak taką sytuację naprawić. Okazuje się, że mój kolega był tym referentem, który przeglądał wszystkie dokumenty i streszczał je na jednej stronie maszynopisu dla specjalnej komisji kwalifikacyjnej. Komisja ta zbierała się co tydzień i najbliższe gremium ma się odbyć za dwa dni. Soszyński obiecał, że otworzy nową teczkę i napisze nowe mej „sprawy” streszczenie bez wzmiankowania, że zaproszenie jest imienne. Towarzyszka Krasowska na pewno nie pamięta wszystkich spraw i nie zawsze bierze udział w spotkaniach komisji kwalifikacyjne. Za dwa dni odbyło się to zebranie i na tym zebraniu zostałem zakwalifikowany do wyjazdu jako szwedzki stypendysta. Trzy dni później otrzymałem upragniony paszport. Uradowany chciałem koledze Soszyńskiemu wręczyć hojna łapówkę, który jednak jej odmówił. Poprosił jednak, abym będąc w Szwecji kupił mu i wysłał do Polski kilka wkładów  do jego cztero- kolorowego długopisu. Najważniejszy był kolor czerwony, który najczęściej używał podkreślając ważne słowa, jak na przykład „zaproszenie jest imienne”.  Oczywiści przyrzekłem Soszyńskiemu, że kilka cztero-kolorowych wkładów kupię i mu wyśle, kiedy znajdę się w Szwecji, co rzeczywiście miało miejsce. Niemniej moja przygoda z systemem PRLu nie zakończyła się z wydaniem paszportu.


Zagraniczny Korespondent „Sztandaru Ludu”
Paszport miałem w ręce, ale ciągle się bałem, że Ludowa Armia Wojska Polskiego ma mnie na oku i być może zatrzymają mnie na granicy. Podejrzewałem, może bezpodstawnie, że wcielenie mnie do wojska jest sztuczką urzędu bezpieczeństwa, albo PRL-owskiego wywiadu, aby uniemożliwić mi wyjazd albo co gorsza szantażować mnie, abym został dla nich tajnym agentem. Dzisiaj przeglądając dokumenty otrzymane z IPN, widzę, że rozpatrywano także taką możliwość. Wsiadłem więc w pociąg i wróciłem do Lublina, aby w WKR (Wojskowej Komisji Rejonowa) uregulować mój status mając w ręku paszport wystawiony przez Ministerstwo Szkół Wyższych. Kiedy jednak znalazłem się w WKR, sierżant siedzący przy drzwiach wejściowych niezmiernie się ucieszył na mój widok i chciał mi wręczyć uniform wojskowy i bilet to odległej jednostki saperskiej we wsi Podjuchy, nad Zalewem Szczecińskim abym, jako elektronik zapoznał się z najnowszą  techniką budowy mostów pontonowych. Przerażony przyjęcia sortów mundurowych i biletu kolejowego odmówiłem i uciekłem na ulicę.  Zakładałem, że mam najwyżej godzinę czasu na ratunek, zanim sierżant wyśle po mnie żandarmerię, aby mnie aresztować. Na ulicy natknąłem się, na znajomego mi profesora Teske, także fizyka wykładającego  na KUL ( Katolicki Uniwersytet Lubelski).  Po wyjaśnieniu mojej tragicznej sytuacji, prof. Teska zawyrokował, że w takim wypadku tylko wszechmocna partia, czyli PZPR może mi pomóc. Uspokoił mnie, że fakt, że nie jestem członkiem tej partii może mi być pomocny, jako że Partia szuka młodych bezpartyjnych kandydatów, których zechce przygarnąć do swego komunistycznego łona.  Udałem się więc do Komitetu Wojewódzkiego Partii, ale nie wiedząc kto może mi pomóc, wstąpiłem do redakcji partyjnego dziennika o nazwie „Sztandar Ludu” i przedstawiłem swoje zmartwienie redaktorowi naczelnemu tego dziennika. Redaktor, którego nazwiska już nie pamiętam zainteresował się moim problemem i wzmiankował, że on sam nie ma żadnego wpływu na działalność  WKRu, ale Drugi Sekretarz Partii PZPR pije wódkę z pułkownikiem, który jest szefem WKRu i razem jeżdżą na polowania. Być może, że on on może coś pomóc. Poszliśmy wiec na drugie piętro do drugiego sekretarza i tam z kolei przedstawiłem mój i Uniwersytetu UMCS problem, któremu władze wojskowe rzucają „kłody pod naukowe nogi”. Wzmiankowałem również, że będąc w Szwecji będę pracować w Instytucie Fizyki Jądrowej i być może nauczę się czegoś jak się robi bombę atomową. Druki Sekretarz stwierdził, że  PZPR czyli Partia  chroni i popiera młodych naukowców i zaraz zadzwoni do WKR z prośbą o korektę niefortunnej sytuacji. Co też uczynił. Redaktorowi Sztandaru Ludu z kolei obiecałem że będąc w Szwecji napiszę jak źle się żyje w kapitalizmie, co  też uczyniłem krytykując później na łamach Sztandaru Ludu szwedzkie jedzenie, na przykład szwedzkie mielone kotlety nie mające porównania z polskim schaboszczakiem ze smażaną kapustą.   Tak więc zostałem nieoficjalnym Zagranicznym Korespondentem komunistycznego dziennika.  Prosto z Komitetu Wojewódzkiego PZPR udałem się do wojskowego WKR, gdzie znowu sierżant przy drzwiach wejściowych blokował mi drogę. Przez szparę między biurkiem sierżanta i schodami pobiegłem na drugie piętro pukając do drzwi pułkownika, który już na mnie czekał. Kiedy pułkownik zobaczył moją książeczkę wojskową i brakiem wpisów o obowiązujących mnie ćwiczeniach zmartwił się bardzo, ale zwolnił mnie z obowiązku dzisiejszego szkolenia w dziedzinie budowy mostów pontonowych. Obiecałem półkownikowi, że po powrocie z mojej tajnej misji naukowej postaram się nadrobić zaległości, ale jakoś do dzisiaj, 57 lat później czuję się winny, że  moja PRLowska książeczka Porucznika Rezerwy świeci pustymi stronicami.  Po wyjściu z WKRu, pobiegłem na stację kolejową i wsiadłem do pociągu zmierzającego do Warszawy i tej samej nocy do pociągu do Berlina Wschodniego i dalej do Szwecji. Jak się później dowiedziałem, tejże nocy „jacyś ludzie” szukali mnie telefonicznie, dzwoniąc do mojej rodziny i mojej wówczas dziewczyny. Ci ludzie byli podobno bardzo zawiedzeni, że już przekroczyłem granicę PRLu, a może nawet granicę krajów Demokracji Ludowej i stracili okazję na interesującą ze mną rozmowę.

Jan Czekajewski
30 październik 2019


Saturday, October 12, 2019

Magdo, Czy pamiętasz? :
Kiedy wróciłem pierwszy raz do Wrocławia ze Szwecji w roku 1961 Ty pracowałaś w Instytucie Telekomunikacji czy czymś podobnym we Wrocławiu. Twój przełożony, wysłał Ciebie na przeszpiegi abys sie dowiedziala, jakie czujniki na światło podczerwone ja używałem w moim przyrządzie dla liczenia nietoperzy. Ja Ci powiedziałem prawdę, ze byly to tranzystory germanowe w osłonie plastikowej pomalowanej na zielono. Ja zdrapałem tą farbę i nagle te tranzystory stały sie światłoczułe na podczerwień. Twój dyrektor, chyba nazywał się Badian, powiedział ze ten Czekajewski, jest cwany i nie mówi prawdę. Ukrywa przed nami tajemnicę jakich czujników na podczerwień używał do liczenia szwedzkich nietoperzy
Janek Czekajewski
Subject: Re: świat zgłupiał
A to pamiętasz?
Zakład produkcyjny, szkolenie na temat Budowy Socjalizmu:
Z sali pada pytanie:
- Towarzyszu sekretarzu, czy to co mamy to jest już socjalizm, czy będzie jeszcze gorzej?
Warto teraz zapytać, czy to co osiągnęliśmy na zachodzie to już prawdziwa wolność, czy będzie jeszcze gorzej?
Mx
 
/* Google Analytics Script */